poniedziałek, 24 września 2012

Praca w ciągu dnia, praca w nocy.
Nawet jak już pójdę spać to budząc się w nocy myślę o pracy.
Cały czas. Na początku myślałem, że praca bez barier czasowych to doskonała opcja.
Robisz kiedy chcesz, wyjazd kiedy chcesz, tylko by wszystko bylo zrobione na czas.
Ale to nie takie fajne, łatwo zaciera się granica między pracą a życiem rodzinnym, przyjaciółmi, swoimi zainteresowaniami, praca staje się życiem a życie pracą.
Niby pracuje w domu, ale równie dobrze szef może zadzwonić o 22:00 wieczorem...
Równie dobrze można się pokłócić online jak i w rzeczywistości...
Ta praca odbiera rodzine i zainteresowania. Siedząc w domu, pracujac, coraz to częściej widzę jak zwracał się ze złoscią do żony, że mi przeszkadza... Tylko skąd ona akurat ma wiedzieć że ja piszę maila do Brukseli, że uzgadniam wyjazd, że robie analizę statystyczną, że piszę artykuł... Nie może wiedzieć.
Dobrze jest to odgraniczyć albo jakimś miejscem w domu - o które ciężko gdy ma się 34m kw w bloku..., lub czasowo, ale to nie wykonalne, przynajmniej dla mnie.

środa, 19 września 2012

Praca: LAPTOP...

Jest godzina 2:25 w nocy. Właśnie skończyłem pracować... Moja praca polega w dużej mierze na wykonywaniu wielu obliczeń i analiz matematyczno statystycznych oraz na ich opisywaniu zatem mogę pracować wszędzie. Kiedyś myślałem, iż jest to duży plus. Dzisiaj już wiem, że nie do końca. Owszem, mogę zabrać komputer wszędzie i pracować zarówno w Monachium jak i w Barcelonie, albo w Zakopcu czy też w Gdańsku, Poznaniu, Wrocławiu, Warszawie, Małej Górce, Krasnym Stawie... Gdzie chcę...
Tylko w ten sposób zawsze jestem w pracy, zawsze pod mailem, telefonem, skypem...
Niby można sobie powiedzieć: "Pracuję tylko 8h i koniec!" Jasne... szczególnie gdy wiem ile jeszcze zostało do zrobienia, gdy wiem, że muszę pisać by się wybić, by dostać jakąś dobrą pracę. Albo wszystko zostawić i samemu coś otworzyć... tylko co? Ech...
Idę spać, godzina 2:29... i w pracy od 10:00 rano... ponad 16h...

sobota, 15 września 2012

Chyba to taki bieg by znaleźć siebie. By uciec od "złego" siebie... Dopiero jak już jest się daleko od wszystkich otaczających nas problemów, z dala od ludzi, rzeczy, finansów... wtedy można zauważyć, że nasze problemy małe i duże zabieramy wszędzie ze sobą.
Sęk w tym by je zaakceptować... (nie wiem czy to dobre słowo), by wiedzieć, że one są, ale że można je przejść. Tylko trzeba chcieć. Tak samo w związku, jak się chce to zawsze będzie dobrze. Jak jedno chce a drugie nie to łatwo związek ratować, ale jak dwie strony nie chcą... Dobrze, że zawsze któraś ze stron chce :)

niedziela, 9 września 2012

Ucieczka... poszukiwanie celu...

Witajcie kochani!


Wypada się przedstawić :)


Mam 27lat.

Pewnego dnia, parę lat temu postanowiłem wyjechać z Polski. Uciekałem, tak daleko jak się da... Wyjechałem, tak daleko jak to tylko możliwe, dalej nie było już nic , tylko ocean... Po dwóch tygodniach drogi w jedną stronę, będąc już tam gdzie dalej nie można być doszedłem do wniosku: "uciekam sam od samego siebie". Uciekam od problemów w rodzinie i na studiach. Mój ruch był dosłowny: "BIEGNIJ!", sprzedałem wszystko co miałem cennego i wsiadłem do pociągu. Potem autostopem, pociągiem, pieszo... ,,,___.
Będąc na północy Norwegii zostałem na trochę na terenie Kinnarodden, na najbardziej na północ wysuniętym przylądku kontynentu europejskiego. Ludzi praktycznie brak, drzew brak a reniferów pełno.
Nie potrafiłem znaleźć celu, może to właśnie droga była celem. Nie wiem do dzisiaj.
Ale wróciłem.
Czy myślicie, że można uciec od siebie?